Szedłem po polu, moje prawe skrzydło było złamane, było mi strasznie
zimno... nie wiedziałem co robić, bo co mogło zrobić szczenię bez domu,
bez rodziny na starym opustoszałym polu?! Chciałem lecieć, ale niestety,
nie mogłem, ani nie umiałem. Chciało mi się płakać, i już miałem zacząć
rozpaczać, gdy ujrzałem jakieś śmignięcie na niebie. I jeszcze raz,
potem się powtórzyło, zdałem sobie sprawę, że to wilk. Moje serce
zaczęło bić szybciej, bo może... Ten wilk mi pomoże!?
- Proszę PANA! - krzyknąłem na całe gardło, wilk usłyszał i wylądował przede mną. - Dz-dzień dobbbry... - mówiłem zawstydzony
- Cześć, mały. Co tu robisz? I... co Ci się stało w skrzydło? - zapytał patrząc na moje skrzydło wiszące luźno.
- Ja... Po prostu szukam osoby, która mi pomoże bo... ja już nie mam
gdzie wracać... - powiedziałem cicho. Basior uśmiechnął się i wziął mnie
na plecy, robił to delikatnie by nie zranić mojego skrzydła. Zabrał
mnie do Jego watahy, dowiedziałem się, że ma na imię Desmond i jest tu
Alfą, najpierw zabrał mnie do medyka, który powiedział, że nie wdało się
zakażenie, i będzie dobrze. Wstrzyknął mi coś dziwnego przez dużą igłę,
trochę bolało, ale potem zabandażował mi chorą część ciała ładnym,
niebieskim bandażem. Teraz skrzydło nie wisiało i nie bolało mnie.
Potem, pan Desmond zabrał mnie do swojej jaskini, gdzie czekała na niego
jakaś wadera. Rozmawiali o mnie, mruczeli coś, uśmiechali się i trochę
krzywili. Ta rozmowa trwała około godziny. Potem Pan Desmond wyszedł i
zostawił mnie z tą wilczycą. Wydawała mi się być bardzo miła, ale nie
wiedziałem o co im chodziło gdy tak rozmawiali. Wadera usiadła obok
mnie, uśmiechnęła się i powiedziała:
< Arashi? Co mówiłaś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz