-Jeśli jeszcze raz się natkniemy na tego samego, pokręconego centaura-zacząłem uspokajając oddech.- To ci łapy z zadka powyrywam...
Wędrowaliśmy już ponad dwa miesiące po tej zaśniedziałej puszczy... Po drodze atakowało nas wiele różnych typów spod czarnej gwiazdy. Wyglądaliśmy jakbyśmy tarzali się w jakiejś czerwonej mazi...
-Spoko, ale to chyba gdzieś niedaleko.
-Chyba?
-Nie jestem pewny gdzie to widziałem...
-A po co ci ten wisior?
-Ty nic nie rozumiesz....
-Tak, bo tępy jestem...
-Nooo..... Dzięki nie mu, nie będę musiał szukać tego pokręconego kamienia, dzięki któremu zapanuję nad tym moim pokręconym żywiołem...
-Bo magia jest pokręcona...
-W połączeniu z mrokiem? Tak.
-Dobra dawaj dalej.
Po trzech tygodniach uciekania przed przeróżnymi potworami i walkami znaleźliśmy ciemną polanę której szukaliśmy. Na kamieniu leżało to co szukaliśmy, a pilnował go...
-Jabberwocky!-krzyknęliśmy- Tylko nie on-powiedziałem stękając.
-Odwróć jego uwagę, a ja wezmę wisior...
-Dobra.
I zająłem się smokiem. Strzelałem w niego piorunami i robiłem uniki przed ogniem... Co jakiś czas udało mu się mnie drasnąć pazurami, ale walka trwała dalej.
-Uciekamy!-krzyknął Flynn.
Zacząłem się cofać do niego i rzuciliśmy się pędem. Smokowi co jakiś czas udawało się któregoś drasnąć, ale my wciąż biegliśmy w kierunku mojej starej watahy. Kiedy wybiegliśmy z Przeklętej Puszczy, opdaliśmy z braku sił. Flynn był mocno poturbowany, ale ja nie byłem w lepszym stanie. Mieliśmy wiele głębokich ran, a ja kulałem na tylną łapę. Doszliśmy do granicy starej watahy gdzie stała Alice.
-Jak wy wyglądacie!
-Miło widzieć-powiedziałem do niej.
-Co się stało?
-Później. Jest wasz medyk?
-Nie.
-Więc czas na powrót...
-Ale w nie możecie w takim stanie...
-Zamilcz kobieto.
-Zawsze byłeś uparty.
-I za to mnie lubisz-powiedziałem z wyszczerzywszy zęby.
-Głupi jesteś. Dobra, ale zaprowadzę was tam i poczekam co osądzi medyk.
-Dobrze mamusi-powiedzieliśmy we dwóch.
-I nie padnijcie mi tu na oczach.
-Dobrze, poczekamy aż zaśniesz.
I ruszyliśmy do watahy. Po dwóch dniach powolnej wędrówki (krew lała się za nami, a Alice dramatyzowała), doszliśmy do terenów watahy.
-I znowu stare śmieci...
-Gdzie jest jaskinia Desmonda?-zapytała.
-Tam-wskazałem łapą.
Położyliśmy się z Flynnem. Nie mieliśmy już siły się ruszyć.
-Dobra lecę do niego...
I pobiegła w kierunku jaskini Desa.
<Desmond?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz